15.11.2010 19:41
Tysiąc sto franków
Jak wspominałem wcześniej wyjazd do Szwajcarii miał tylko jeden cel " kasa na FZR " Było ciężej niż można było się spodziewać, poznałem niesamowitą siłę woli i miłość do pasji jaką są motocykle. Na życzenie beebasa dłuższe wspomnienia z pobytu w Szwajcarii. A może też dlatego, że ostatnim czasem tęskni mi się do tego miejsca. Dlaczego tęskni mi się do znienawidzonego miejsca przekonacie się niebawem.
Czas pobytu w Szwajcarskim miasteczku Guttingen trwał dokładnie od 2 maja do 13 czerwca. Trochę ponad miesiąc, dokładnie 6 tygodni. Parę miesięcy wcześniej wszystko było super, chęć jechania, ciekawość, jeden cel. Jednak im bliżej tym coraz więcej wątpliwości.... hmm strach ? zdecydowanie tak. Paraliżujące myśli, że trzeba opuścić swoje " gniazdko " ruszyć w zupełnie inny świat, samemu a do tego z zerową umiejętnością porozumienia się w języku niemieckim. Jednak liczył się " jeden cel "
Sama podróż przebiegła dość spokojnie aczkolwiek niewygodnie, 183cm wzrostu w ciasnym autokarze i z czasem 22 godzin doprowadzało do szaleństwa. Przekroczenie granicy Niemieckiej nie było niczym nadzwyczajnym, w sumie to samo co nasza Polska a jednak myśli już nie te same. Obcy kraj dało się szybko odczuć. Wysiadka w Zurich HB od tej pory mogłem tylko i wyłącznie liczyć na siebie.
Wiedziałem gdzie jestem, gdzie mam dalej iść wszystko miałem nagrane a jednak.... poczucie totalnego zagubienia i samotności brało górę. " Cholera co ja tutaj robię ? " Ciągle tam myśl plątała się w głowie. Do domu 1500km, dziś wspominając i patrząc na mapę było to na prawdę daleko. Jednak trzeba było się zebrać w garść i znaleźć peron z którego miałem pociąg do Kreuzlingen. Zaskoczony szybkim znalezieniem peronu wiedziałem, że coś musi się pochrzanić w dalszej części podróży. Za łatwo by było.... Długo nie minęło jak dowiedziałem się, że w Kreuzlingen muszę się przesiąść na stacji w pociąg jadący do Guttingen.
Ręce mi opadły.... bagaży milion, zero języka a ja mam się przesiadać. Super ! Mimo panicznego strachu jakimś cudem udało się dotrzeć na miejsce. Wpatrzony w przemijające krajobrazy w cichym pociągu czuć było ogromną odległość do domu.... to było dziwne.
Przywitanie
To było nad wyraz dziwne, w ciągu kilku sekund dialogu uświadomiłem sobie, że mam nieźle przesrane. On do mnie mówi.... a ja się gapię jak szpak w czereśnie i z miłym uśmiechem odpowiadam " człowieku ja cię nie rozumiem " ( oczywiście w naszym ojczystym języku ) a on się miło uśmiechnął i z czaił, że łatwo nie będzie.
Dom
Mój gospodarz ( bo tak było w papierach ) był rozwodnikiem, mieszkał sam, i należał do organizacji w której ciągle przysyłano mu właśnie takich jak ja - praktykantów. Ktoś musiał obrabiać ten bajzel ;) Miły gość, zawsze uśmiechnięty, po 40stce miał niesamowitą zdolność porozumiewania się z drugim człowiekiem. Nie umiałem ni w ząb języka, a jego gesty, mimika, niezłe dobieranie słów sprawiało, że pod 2 tygodniach wiedziałem co Nick do mnie gada. Fajne było to, że on mnie nie rozumiał co czasem dawało mi niezłą zabawę. Dom w zupełności normalny, podobny do mojego i waszego też. Dostałem pokój, stare radio, i co najlepsze " czuj się jak u siebie w domu " telewizor 42calowy, ciągle pełna lodówka, niezłe urządzenia kuchenne do robienia na prawdę dobrych rzeczy i prysznic z ciepłą wodą, wygodne wyrko, niezły sprzęt stereo, dostęp do browarów więc tak czy inaczej biedy nie odczułem.
Niestety piękny czar prysnął gdy obadałem wszystkie " haczyki "
1. Telewizor może i fajny a i dostęp do DVD ( super się składa wziąłem własne płyty : Stunt days 4 aby jakoś przeżyć, HOUSE M.D., On, ona i dzieciaki na niedzielne popołudnia a do tego jakieś filmy gdyby czasem się nudziło. Wiecie są takie przypadki, że garbaty garbatego kładzie na łopatki. Mnie rozwaliło na glebę gdy dowiedziałem się, że owe DVD odtwarza tylko ORYGINALNE płyty ! A w mojej kolekcji oryginał to tylko STUNT DAYS więc przez 6 tyg nauczyłem się wszystkiego co chłopaki pokazywali. Znam na pamięć klatka po klatce, każdy utwór. No przecież trzeba było sobie jakoś radzić ;) dobre i to. A niemiecka telewizja zbyt ciekawa to nie jest, parę angielskich programów pozwalało mi żyć.
2. Dobry sprzęt audio jedyny uszczerbek to popsuta zmieniarka płyt i spalony laser... więcej nie muszę mówić, zresztą szkoda gadać. Niemieckimi stacjami radiowymi istotnie wymiotowałem !
3. Komputer z internetem, jeaaaa będę korzystał..... no właśnie na samym wejściu usłyszałem, że mogę korzystać ze wszystkiego oprócz komputera. Co mnie jeszcze czekało.... aż byłem ciekaw.
Dodatkowe wrażenia miałem
nabyć po południu..... nieświadomy tego co zobaczę, zastanawiałem
się poraz enty " co ja tu ku*wa robię ? " totalne
załamanie....
A wspomnę tak po krótce, że przez cały maj lał deszcz !
Praca, gospodarstwo czyli gówniane zajęcia
Na czym polegała
moja praca ? .
Otóż byłem na gospodarstwie rolnym, może dokładniej rolno - hodowlanym. Były czereśnie, jakieś pola, śliwki i krowy a dokładnie jakieś 40 sztuk krów mlecznych. Pięknie co ? Na czym polegała moja praca, z chęcią wam obrzydzę życie, kolacje a może śniadanie.
Pobudka 6 rano, śniadanie, ogarnięcie swojej osoby i o 7 zaczynał się dzień pełen niespodzianek.
Parę minut po 7 wchodziło się do obory, włączało światło, radio aby było milej a szef wydawał komendę krowom aby owe podniosły swoje spasłe dupska. Powiem wam, że nieźle tresowane krowy były, wstawały jak jeden mąż. Trwało to jakieś 30sekund po tym czasie zaczynał się koszmar. Chce abyście się poczuli tak jak byście tam byli więc będzie obrzydliwie ;) Nagle 40 dup zaczęło wypuszczać swoją zawartość, jedne robiły kupę, drugie sikały a trzecie robiły kupę i sikały jednocześnie wesoło mucząc. Wszystko się rozbryzgiwało o żelazne kraty ścieku, latało to wszędzie. Smród moczu i odchodów odbierał ochotę do życia a jednak trzeba było brać zgarniacz na kiju i robić porządek. Na czym to polegało ? Musiałeś zgarnąć to do ścieku co nie trafiło w dziurę. Zabawa taka trwała godzinę. Potem dawałeś jeść. Około godziny 9 dostawało się hmm zajęcie główne czyli takie z którym schodziło Ci do obiadu a robiło się wszystko. Dziabało drzewo, sprzątało w ogródku, kosiło trawę, łaziło się po 10metrowych silosach, podcinano gałązki w 10ha sadzie, i wiele innych dziwnych i obrzydliwych rzeczy. Po obiedzie tak ok 14 wracało się do roboty czasem samemu a czasem już z gospodarzem. Przeważnie do 18. Potem powtórka z porannej rozrywki, czyli to samo ale już z brakiem sił i ogólną niechęcią do tego miejsca. Około godziny 20 - 21 słyszałem słowo " fajrant " czyli koniec. To była piękna chwila. Lazłem noga za nogą aby się umyć, zjeść, i walnąć na wyrko. Dzień w dzień taki sam schemat. Na tydzień zarabiałem 200 franków co nie było zbyt dobrym wynagrodzeniem na tą robotę co robiłem. Ale dobre i to na motor miało starczyć.
Czas wolny
Owego nie miałem za wiele. Prawie wcale, ustawowo niedziela była wolna. Lecz nie pojechałem tam odpoczywać, tylko robić więc po dogadaniu się z " prezesem " w niedziele też zapieprzałem.
Po jakimś tygodniu gdy podłapałem co i jak wpadłem w rutynę, wstawałem, robiłem, spałem, wstawałem, robiłem. Wszystko co na początku było straszne jak łażenie wśród krów, sprzątanie całego tego szajsu, dostawanie po twarzy śmierdzącym ogonem stało się normalką niczym nad zwyczajnym. Była robota trzeba było ją wykonać, nie było innego wyjścia. Powiem wam, że nawet zaczęło mi się to podobać. Zero zmartwień, wiedziałem co mam robić, nie musiałem się niczym przejmować, wygodne życie. Jedyne zmartwienia to jak obejść znów tą jebaną krowę.... była jedna taka z którą się zbytnio nie lubiliśmy. Najgorsze jest to, że po miesiącu traktowałem je jak ludzi. Rano było "cześć panienki" poranne pogaduchy, żarty jednym słowem odwalało mi już w dekiel. Przestałem nawet tęsknić za rodziną, brakowało mi ich jak cholera ale 6 tygodni odpoczynku od tego wszystkiego co jest tu psychicznie zmieniło się wszystko.
Wesołe strony życia
Była jedna taka śmieszna historia. Były siano kosy, a że miejsce na siano było wysoko pod dachem używano wielkiego wentylatora i potężnym ciągu. Ten mój Hans kochał koty, miał bzika na ich punkcie i było ich na prawdę sporo. Bo ciężkim dniu ostatni transport był wciągany przez wiatrowego potwora. A wyglądało to tak, że szef machał widłami i wrzucał siano do komory które rurami wędrowało na swoje miejsce. Pod koniec tego dnia miałem jedynie pilnować kota który ciągle łaził pod wirnik a siła była taka, że bez problemu by wciągnęło małe dziecko. Stoję sobie przy ścianie, po całym dniu na polu mało co mi się chcę, patrze jak Hans zapieprza widłami a w pobliżu łazi kot :-D
Stoję i patrzę, kurde dawno nic się nie działo zobaczymy co się stanie ;) idzie kocisko biedne a tu nagle sruuu ! kota nie ma. Słychać tylko przerażające miał i obijającego się kota o rury. Ja leże i turlam się ze śmiechu a tu nagle widzę jak z prędkością błyskawicy kot wylatuje z rury i z całym impetem uderza w kupę siana. Leże, turlam się, płaczę ze śmiechu powietrza nie mogę złapać. Szef przerażony, drze się jak opętany na mnie czemu nie pilnowałem. A ja ze łzami w oczach, mordą ucieszoną mówię po polsku " chłopie wyluzuj " i znów ryknąłem śmiechem. Chłop zwątpił poleciał po biedne kocisko, przeżyło tylko trochę się poobijało. Hans przez kolejne parę dni na mnie dziwnie spoglądał a ja za każdym razem jak go widziałem wybuchałem śmiechem. Szkoda, że nie nagrałem tego wygrał bym niezłą kasę w śmiechu warte.
Kolejnym wesołym
wydarzeniem było polonizowanie starych szwajcarów. Był
grill, każdy już wstawiony, pili jakieś siki. Damian postanowił
wyprowadzić ciężką artylerię i wygrzebałem z szafy 0,7 Pana
Tadeusza. Ludzie, jak ich klepnęło to sobie sprawy nie zdajecie,
ja głupi zmieszałem to i owo i tracąc możliwość chodzenia bardzo
dobrze zacząłem się dogadywać po niemiecku. Na prawdę świetnie mi
szło. Najlepsze jest to, że szef 3 dni trzeźwiał a kolejne 2
dochodził do siebie. Takiej balangi to dawno nie mieli ale czy
dobrze będą ją wspominać to nie wiem. Wiem że przeraziła ich moc
naszej polskiej wódki. Omijam szczegół, że po tym
wszystkich wracałem do swojego pokoju prawie 2 godziny a było
tylko 10 schodów. W tamtej chwili to było ich może ze 100
razy więcej piękne chwile :D
Przyszedł
czas odjazdu, z ulgą opuszczałem to miejsce, ale i z żalem w
sercu. Zaczynało mi się tam podobać ale i tak chciałem wracać. A
spotkanie polaków czekających w Zurichu na autokar to
niezapomniane uczucie. Znów ludzie których
rozumiem, morda mi się nie zamykała ;) Lekko nie było, w życiu
nie spotkało mnie tyle pracy co tam, nie ważne że robiłeś 12
godzin jest robota trzeba skończyć. Tyrka niesamowita ale
opłacało się, za każdym razem patrząc na FZRke wiem ile wysiłku
mnie to kosztowało. Zarobione 1100franków pozwoliło
spełnić moje marzenie na które czekałem 4 dłuugie lata.
Pozdrawiam, Odwazny
Komentarze : 12
Od dawna śledzę Twoje wpisy, ale ten mnie po prostu rozkminił:) Akcja z kotem mnie rozwaliła, z cyklu nie róbcie tego w domu:)
Lewa!
Prześwietny wpis! Ja także uśmiałem się niesamowicie! ;) Chociaż pomyślałem, że gdybym miał opisywać i swoje przygody w miejscach w których wakacyjnie pracowałem, to wydaje mi się, że chyba mógłbym konkurować z Tobą! :P Ale ja tutaj tego nie opiszę :D Dzięki mimo wszystko za ten wpis, poprawiłeś mi humor przed dzisiejszymi zajęciami! ;) Pozdrawiam serdecznie! M. :)
Hahah probowalam odtworzyc sobie scene z kotem, jednak to chyba trzeba bylo widziec na wlasne oczy :D Swietny wpis, a i oczywiscie gratuluje wytrzymalosci!
... widziałem kooooota cień!
:D Kozacki wpis!
Jestem w pracy, po cichu wchodzę na neta na riderbloga i... nie udało mi się tego ukryć :D. Kocham koty ale ten lot rozbroił mnie ;D, do teraz się śmieję, ludzie w biurze się patrzą, a ja nie umiem odebrać telefonu ze śmiechu :D hehe. Na szczęście dziś jest luźno i nie ma szefa w pobliżu ;D
Ostrzegaj, że lepiej nie czytać w pracy jak coś hehe ;).
mega wpis! pozdro serdeczne :D
Jak to Polak kurka, musi się upić xD Ale jakby nie patrzeć - to poważnie się poświęciłeś dla tej FZR :)
nie no lezalam i kwiczalam ze smiechu, wpis wypasiony na maxa.
Facet podziwiam ze byles w stanie sie tak poswiecic, ale wiem ze posiadanie 100%wlasnej maszyny daje powod do dumy :)
musi byc z Ciebie pozadny facet i obys takim byl bo malo takich trupta po glebie :)
I tak nic nie przebija jak łatwo ich upiłeś XD
Stary... Wielkie Dzięki :-D Niskie ukłony i prawdziwy szacunek :-) Tak trzymaj :-) Jak Ci będzie kiedyś źle albo się będziesz zastanawiał nad bezsensem nudnej pracy to przypomnij sobie jak "grzebałeś w odchodach" oraz "piękny kota lot" i od razu życie stanie się piękniejsze :-) Pozdrufka
Zajebisty wpis! Teraz faktycznie widać jak bardzo Ci zależało na moto. Wielki respekt!
popłakałem się ze śmiechu przy tym kocie. kurde też mnie to czeka za pół roku - ostry zapierdziel dla motocykla.
popłakałem się ze śmiechu przy tym kocie. kurde też mnie to czeka za pół roku - ostry zapierdziel dla motocykla.
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (13)
- O moim motocyklu (5)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)
- Wszystko inne (5)